Lata 20. ubiegłego stulecia, Australia. Grupka dżentelmenów z Johnny Hoskinsem na czele wyjeżdża na motorach na tor służący do wyścigów kłusaków podczas jednej z wystaw. Zwierzchnicy Stowarzyszenia Rolno-Ogrodniczego do którego obiekt należał, mimo wcześniejszej niechęci do pomysłu Hoskinsa po ujrzeniu szalonych wyścigów są wniebowzięci.
Widzą w tym szansę na zrobienie wielkich pieniędzy. Kilka lat później nowy sport, już nieco oszlifowany, trafia na Wyspy Brytyjskie, gdzie zaczyna się jego prężny rozwój. Na początku trzydziestej dekady XX wieku wyścigi na brudnym torze (od angielskiego określenia dirt track) trafiają także nad Wisłę. Cieszą się ogromną popularnością wśród motocyklistów międzywojennej Polski. Po zakończeniu najokrutniejszego konfliktu zbrojnego w historii ludzkości, gdy życie wraca do normalności odradza się także żużel. W 1948 roku po raz pierwszy startuje sezon polskiej ligi żużlowej. Rywalizują w niej zespoły z kilkunastu miast, na rozbudowujących stadionach zasiadają ogromne rzesze publiczności. Później przychodzą pierwsze sukcesy na arenie międzynarodowej, imprezy światowej rangi we Wrocławiu, Rybniku czy Chorzowie oglądane z trybun tamtejszych stadionów przez dziesiątki tysięcy widzów. Wyścigi po owalnym torze na motorach są inspiracją dla chłopców, którzy dzięki swojej fantazji, poprzez grę kapslami, zabawę w popularne na Śląsku obronczki czy wyścigi na rowerach na chwilę stawali się Woryną, Jankowskim, Jancarzem czy Plechem.
Dzisiejsza młodzież zapewne nie pamięta już pstrykania w kapsle po owalu wyznaczonym na ziemi, o bieganiu z obronczkami nie wspominając. W przeciwieństwie do tych wcześniejszych, żużel na rowerach ma się dość dobrze. W wielu miastach wciąż można zobaczyć czwórkę rowerzystów ścigających się w kółko na podwórkach, parkingach, a nawet na… profesjonalnych, budowanych specjalnie pod tym kątem torach!
Po tym jak na początku lat 90. ubiegłego stulecia organizowano pierwsze pojedynki międzymiastowe w których rywalizowali leszczynianie z rawiczanami, geografia speedrowera, bo tak nazwano tę formę rozrywki (od angielskiej nazwy żużla – speedway), bardzo szybko się rozszerzała. Utworzono ligę wielkopolską, a później uformowano ogólnokrajowe rozgrywki z udziałem zespołów z Rawicza, Leszna, Gniezna, Piły, Wrocławia, Częstochowy i Grudziądza. Szybko się okazało, że Polacy nie są jedynymi, którzy spędzają wolny czas ścigając się na rowerach na szutrowych owalnych torach. W 1994 roku udało nawiązać się kontakt z Brytyjczykami. Dzięki temu na pierwszym nad Wisłą profesjonalnym obiekcie udało się zorganizować turnieje z udziałem biało-czerwonych, Anglików oraz Holendrów. Międzynarodowa współpraca rozwinęła się, przez co Polacy rok później zadebiutowali w Mistrzostwach Świata Juniorów, a w 1996r. rawicki tor był areną Mistrzostw Europy. Oczywiście otwarcie się na zagraniczne kontakty wymusiło dostosowanie regulaminu do tego, który stosuje ICSF (Międzynarodowa Federacja Speedrowerowa ang. International Cycle Speedway Federation) – To były wspaniałe czasy. Ja i moi rówieśnicy z Wrocławia mieszkaliśmy na Sępolnie, w dzielnicy gdzie budynek klubowy Sparty Wrocław był o 300 metrów od naszych mieszkań (często było czuć wspaniały zapach metanolu) a na Stadion Olimpijski, gdzie odbywały się (i dalej odbywają) zawody żużlowe było raptem 10 minut pieszo. Żużlem zaraził mnie mój tato. Nie chciałem tylko oglądać – chciałem być żużlowcem. Niestety, klub z Wrocławia nie był zainteresowany przyjęciem nowych adeptów. Szkoda, bo w tamtych czasach ponoć najtrudniej było uzyskać zgodę mamy. Ja takową miałem. No cóż, została mi tylko możliwość kopiowania żużlowców na rowerze, wokół drzew z moim bratem. Potem poznaliśmy kolegów z innych ulic dzielnicy na Sępolnie i bardzo szybko zaczęliśmy organizować zawody ligowe i indywidualne na prowizorycznych torach wokół drzew, latarni itp., spotykając się zazwyczaj z dużą dezaprobatą wśród okolicznych mieszkańców. Warto nadmienić, że w tych postpeerelowskich czasach bardzo ciężko było o własny rower. Pamiętam też, że nawiązaliśmy wspólny język także z innymi dzielnicami Wrocławia jak Nowy Dwór, Krzyki, czy Śródmieście. Jednak to były pojedyncze spotkania. To na Sępolnie był główny „ośrodek” młodych zapaleńców, chcących poczuć smak rywalizacji. Pod koniec 1993 roku, na jakimś tam „treningu” jeden z kolegów przyniósł Tygodnik Żużlowy, w którym był artykuł o żużlu na rowerach (termin Speedrower pojawił się dopiero w 1994 roku) w innych miastach i że w Rawiczu organizowany będzie Turniej Gwiazdkowy. To był dla nas szok! Oczywiście w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bardzo szybko pojawiliśmy się w Rawiczu aby omówić sprawy związane z naszym występem w owych zawodach – mieliśmy 3 miejsca. Pojechali najlepsi zawodnicy z klasyfikacji Grand Prix o ile dobrze pamiętam. W samym turnieju pojechaliśmy słabo ale już w kwietniu 1995 roku Sparta pokonała drużynę Pavartu Rawicz z czego byliśmy strasznie dumni. W tym samym roku Polska dowiedziała się, że speedrower uprawiany jest także w Wielkiej Brytanii od blisko 50 lat. Informacja o tym, że najpierw tacy rówieśnicy jak ja ścigają się w innych miastach, a potem, że w Wielkiej Brytanii robią to już od wielu lat wstecz było jak odkrywanie i eksploracja nowych kontynentów. To było coś cudownego! Coś co utkwiło mi w pamięci na zawsze – wspomina swoje początki jeden z najlepszych obecnie speedrowerowców świata, Marcin Szymański.
Ogólne zasady są bardzo zbliżone do żużlowych. Oprócz samego sprzętu (rowery wzorem motorów nie mają hamulców i korzystają z jednorzędowych przełożeń tzw. single-speed) podstawową różnicą są tory, znacznie krótsze, mające od 50 do 90m długości, start wyłożony mają kostką brukową lub betonem (podobnie było na żużlu w połowie XX w.). Obowiązuje też nieco inna punktacja biegu nie 3-2-1-0, a 4-3-2-1, nagradzająca już za samo dotarcie do mety. Zamiast znanej z wyścigów torowych FIM zielonej lampki sygnalizującej, że za chwilę zwolni się maszyna startowa, na speedrowerze sędzia podaje komendy słowne. Zawodnicy, podobnie jak to się odbywa w żużlu, ustawiają się na polach startowych przed taśmą. Te jednak nie dzielą toru na cztery części, są bowiem wąskimi „paskami” na betonowym odlewie. Zanim taśma pójdzie w górę sędzia podaje specjalne komendy „do startu” i „gotów” po tej drugiej rywalizujący nie mogą się w ogóle poruszyć pod groźbą wykluczenia, co robi różnicę w stosunku do żużla. Również bardzo potrzebnym żużlowi nieraz niuansem jest możliwość powtórzenia wyścigu w pełnej obsadzie nie tylko po upadku na pierwszym łuku. Praca arbitra też wygląda nieco inaczej – nie siedzi on w wieżyczce lecz przemieszcza się wewnątrz owalu, z bliska śledząc poczynania zawodników.
Aktualnie speedrower uprawiany jest w Wielkiej Brytanii, Polsce, Australii, Stanach Zjednoczonych, a pierwsze kroki stawiają Nowozelandczycy i… Japończycy. W naszym kraju aktualnie funkcjonuje dwanaście ośrodków. Prym wiedzie tu Województwo Śląskie, które może poszczycić się aż pięcioma klubami z Częstochowy, Mikołowa, Świętochłowic, Rybnika i Kalet. Po trzy funkcjonują w Wielkopolskim (Leszno, Ostrów i Gniezno) i Kujawsko-Pomorskim (Toruń, Bydgoszcz, Żołędowo), tylko jeden w Województwie Lubuskim, gdzie na mapie widnieje Zielona Góra. Jeszcze do niedawna w rozgrywkach udział brali zawodnicy reprezentujący z Tarnowa, Gorzowa Wielkopolskiego, Poczesnej, Krosna i Rawicza. Teraz pojawiają się nadal, jednak w barwach innych drużyn, gdyż kluby z ich rodzinnych miast z różnych przyczyn poznikały ze speedrowerowej mapy Polski.
Pora przejść do rozgrywek. Te podobnie jak w żużlu odbywają się w przeróżnych formach drużynowych, indywidualnych czy parowych. Oprócz rywalizacji na szczeblu ogólnopolskim kluby podzielone są na trzy okręgi: północny, centralny i południowy. W ich ramach także odbywają się mistrzostwa we wszystkich kategoriach wiekowych (do lat 14 – młodzik, do lat 16 – kadet, do lat 18 – junior, do lat 23 – młodzieżowiec, powyżej 40 roku życia – weteran). Co roku odbywają się także imprezy międzynarodowe. W lata nieparzyste są to Mistrzostwa Świata, a w parzyste Mistrzostwa Europy. Podobnie jak w żużlu na co dzień najważniejsze są rozgrywki ligowe. Istnieją one w Wielkiej Brytanii, Polsce i Australii. Podobnie jak w żużlu zawodnicy mogą reprezentować kilka klubów równocześnie – Niestety terminarze ligi polskiej i brytyjskiej ze sobą kolidują, mecze odbywają się w niedziele. Brytyjskie kluby zwracają koszty przelotu i zapewniają noclegi, a także przejazdy z i na lotnisko. Trzeba wspomnieć, że analogicznie zawodnicy brytyjscy przylatują na mecze ligi polskiej. Największa liczba ścigających się Polaków w lidzie brytyjskiej przypada na lata 2005-2007. W tych latach ścigało się tam około 20 naszych rodaków – wyjaśnia Szymański, który startuje w barwach Lwów Unimot Częstochowa oraz Poole CSC.
Podsumowując charakterystykę tego sportu należy przytoczyć słowa 45-cioletniego Anglika, Steve’a Harrisa, wielkiego autorytetu i wciąż czołowego zawodnika na arenie międzynarodowej. – Nigdy nie zarobisz na speedrowerze, bez względu jak dobry jesteś. Właściwie to będziesz do tego dokładać. Możesz być wykluczony gdy nie powinieneś być lub nie być gdy powinieneś, będziesz miał pokiereszowane kolana, zwłaszcza lewe, ale mimo to zyskasz przyjaciół, będziesz miał szansę jeździć w krajach o których nigdy byś nawet nie pomyślał, że je odwiedzisz (kiedy zaczynałem nie myślałem, że będzie mi dane ścigać się dalej niż 3 mile od domu) – potwierdza to także Marcin Szymański – Speedrower to sport wyczynowy ale nie zawodowy. Dlatego zawodnicy jeżdżąc nie zarabiają. Speedrower to w 100% pasja, do której trzeba finansowo dokładać aby móc się realizować. Garstka zawodników otrzymuje pomoc od sponsorów, których po mniejszych lub większych perturbacjach sobie znaleźli. Nie są to jednak gratyfikacje finansowe – sponsorzy zazwyczaj wspomagają tych zawodników sprzętem rowerowym. Czasem zawodnicy dostają pieniądze z miasta jako stypendium sportowe za dobre wyniki.
Niejeden żużlowiec zanim zaczął karierę uprawiał speedrower. Tak czynili m.in. Simon Wigg, Adam Skórnicki, Rafał Dobrucki, Damian Baliński, bracia Gomólscy, Ashley Birks, Patryk Dudek, Marcin Wawrzyniak czy Jakub Jamróg. Są też tacy, którzy po zawieszeniu kevlaru na przysłowiowy kołek wracali na mniejsze owale, czyli Robert Bandosz i Grzegorz Stróżyk.
Artur Pisarek
Konrad Cinkowski
Autorzy powyższego artykułu wykorzystali wiedzę zawartą w publikacjach: „Życie na torze” – Jan Delijewski, wyd. KAW, Poznań 1986 oraz „Asy Żużlowych Torów: Antoni Woryna” – Stefan Smołka wyd. Danuta, Leszno 2010. Dziękują także za pomoc Marcinowi Szymańskiemu.