Artura Pisarka można nazwać ostatnim Mohikaninem uprawiającym speedrower rodem z Tarnowa. Z licznej, dwudziestoosobowej grupy zawodników został tylko on. Dziś pierwsza część rozmowy z „Artasem„, któremu za czasów Przystani zdarzało się żyć tym sportem 24/7. Teraz pozostało mu tylko wspominać to, co jeszcze do niedawna tworzył wraz z kolegami z Mościc.
Początki speedrowera w Tarnowie są dosyć ciekawe, bowiem wszystko zaczęło się od turnieju… pożegnalnego. Ze speedrowerem amatorskim, osiedlowym, żegnał się jeden z tarnowian „Acmarian”. Jak się później okazało, jego pożegnanie było początkiem czegoś nowego i fantastycznego dla wielu chłopaków z Mościc i okolic.
– No nie do końca. Owszem, ten turniej był pewnym bodźcem, ale ani początkiem ani końcem. Podwaliny pod tarnowski speedrower formowały się od początku lat 2000. Ciężko mi dokładnie mówić o tych czasach, bo wtedy speedrower znałem tylko z Tygodnika Żużlowego, a później wzmianek podczas zawodów żużlowych. Chłopaki, w tym. m.in. Łukasz Piszczek za miejsce zmagań zaadoptowali opuszczony pseudo mini tor żużlowy położony jakieś pół kilometra od mojego domu. Pojawił się tam Rafał Baumgarten, były kontakty i towarzyskie ściganie z kolegami z Krosna. „Lukson” z „Miśkiem” wylądowali w barwach UKS-u ścigającego się w oficjalnych rozgrywkach i dawali siłę napędową dla tej dyscypliny w swoim mieście. Z tego co mi wiadomo, na początku 2007 roku zainteresowanie tym sportem było u nas marne i jeden z nestorów, Mariusz Kukułka znany jako „Acmarian” postanowił zorganizować swój turniej pożegnalny. Zainteresowanie udziałem w zawodach było ogromne i odrodziło raczkujący tarnowski speedrower. Nieformalna drużyna UKS Jaskółki startowała w Lidze Śląskiej, odbywały się na około 40-metrowym torze w Mościcach różne zawody, w których brało udział po 20 osób z samego Tarnowa. Wczesną zimą zadecydowano o zgłoszeniu się do rozgrywek PFKS.
Jak sam mówisz, początkowo zainteresowanie sportem speedrowerowym w Tarnowie zaczęło lekko upadać, lecz turniej Mariusza był przełomem. Tymczasem ledwie dwa sezony później tarnowska ekipa zdobywa tytuł Drużynowego Mistrza Okręgu Południowego!
– Tak, w drugiej połowie 2007 roku pojawiło się dużo osób, w tym ja. Rok 2008, jako sekcja CAS Horyzonty, był takim przetarciem. Część nie dotrwała nawet do wiosny, jednak w trakcie dziewiczego sezonu pojawiło się kilka nowych osób, m.in. Paweł Ptak. Wspólnymi siłami, z pomocą osób z zewnątrz i przede wszystkim pana Wiesława Baumgarten, taty Rafała zbudowaliśmy tor. W wakacje spędzaliśmy na nim kupę czasu. Treningi były prawie codziennie, bo każdy chciał. Nawet jak nie jeździć to siedzieć w wesołym towarzystwie. W efekcie osób było tyle, że regularnie rozgrywaliśmy różne mecze i turnieje w ramach treningu. W 2009 roku swoją opieką objął na ks. Zbigniew Guzy. Nastała era Przystani. Z emigracji powrócił Łukasz Piszczek, który wzmocnił drużynę nie tylko jako zawodnik, ale jako trener. Wprowadził wymagające treningi kondycyjne. Najbardziej utalentowani zawodnicy jak Kamil Kapka, Wojtek Florek i Paweł Ptak szybko dołączyli do „Luksona” i „Bauma” będących wtedy w znakomitej formie i ciągnących wynik drużyny. Ta dwójka zresztą brylowała nie tylko w barwach Przystani, ale także w Ekstralidze w Śląsku Świętochłowice, a w Wielkiej Brytanii byli liderami Norwich Stars. Ważne punkty zdobywali także „weterani” Kamil Krawczyk i Damian Chrabąszcz.
Mimo różnych perypetii, pasja do sportu wygrała w przypadku Artura (z lewej w dolnym rzędzie; fot. archiwum klubowe)
Śmiało można mówić, że Wasza ekipa należała do czołówki w okręgu południowym. Ponadto w kolejnych latach: Łukasz Piszczek, Ben Mould, Andy Angell, z całkiem niezłym skutkiem reprezentowała barwy Przystani na arenie międzynarodowej. Czy to w jakimś stopniu wpływało na młodszych zawodników i lepszy nabór do sekcji?
– Ben Mould i Andy Angell zawodnikami Przystani byli tylko na papierze. W 2011 roku wiele rzeczy nie potoczyło się po naszej myśli. Czkawką odbiła się też nieprzyjemna sytuacja, która wynikła wewnątrz klubu pod koniec sezonu 2010. Do Kalet, które zgłosiły drużynę do Ekstraligi, jak się okazało z medalowym skutkiem, odeszli Łukasz Piszczek, Rafał Pigoń i Piotrek Pluczyński. Wypożyczony rok wcześniej z ZKS-u Robert Bandosz również nie został u nas, a poszedł za wspomnianą trójką do TPD. Brytyjczycy mieli załatać tę lukę, ale nie było sensu wydawać pieniędzy, bo my miejscowi byliśmy dalecy od stanu który określa się byciem w formie. Dlaczego? Zmiany kadrowe, wspomniany konflikt i brak toru do końca czerwca skutecznie zepsuł atmosferę i rozbił drużynę. Nie było treningów, na zawody jechało się raczej towarzysko i w piknikowych nastrojach niż z nastawieniem do walki. Osobiście uważam, że spory wpływ na taki obrót spraw miały co najmniej dwie decyzje PFKS-u. Pierwsza dotycząca zbudowanego w 2010 roku toru bardzo chwalonego przez większość zawodników. Jego charakterystyczna cechą do dziś wspominaną w rozmowach był drugi łuk. No właściwie to nie łuk, a… trójkąt. Pozwalał na większe pole manewru zawodnikom i przysparzał wiele emocji. Federacja nakazała przebudowę toru, która się przeciągnęła. Druga decyzja to połączenie Ekstraligi z I ligą i podzielenie jej na dwie grupy. Słabe drużyny jak Przystań, ZKS Zielona Góra i rybnicko-mikołowska koalicja rywalizowała z Szawerem, TSŻ-em czy mocnym wtedy Mustangiem Żołędowo. Jaka jest przyjemność z jazdy na drugi koniec Polski, aby 15 biegów przegrać 7:3 i na osłodę jeden zremisować 5:5? Ten sezon odbił się czkawką dla wszystkich trzech klubów i do dziś nie wróciły do rozgrywek ogólnopolskich. Wracając do Twojego pytania, Andy i Benek nie wpłynęli na nas w żaden sposób. W połowie sezonu zostali wypożyczeni do… Kalet. Można zażartować, że Przystań miała duży udział w brązowym medalu DMP zdobytym przez drużynę TPD. Większy wpływ miała tygodniowa wizyta Iana Grange’a i Andrew Davidsona (wystartował w barwach Strażaka Mikołów przeciwko nam) w 2009 roku. Duża ciekawość młodzieży i cenne doświadczenia przekazana przez kolegów z Norwich zaprocentowały. Osobiście zyskałem także na tych znajomościach choćby pod względem językowym oraz otwarciem na międzynarodowe kontakty. To dla szesnastolatka było dużą sprawą. Oni także pokazali mi Facebooka, gdy w Polsce mało kto o nim słyszał, więc mogę się pochwalić także większym doświadczeniem na tym polu (śmiech).
Federacja nakazała przebudowę? Czegoś tu nie rozumiem. Czyli co, najpierw dostaliście zielone światło na taki tor, a następnie nagle PFKS zmieniło zdanie i nakazało Wam zmianę waszego toru?
– Naszym niedopatrzeniem było niepoinformowanie PFKS-u o pomyśle budowy toru nie będącego owalem. Tor został odebrany warunkowo, aby przejechać sezon 2010 i musieliśmy go przebudować tak, aby spełniał warunki regulaminu. Kto się temu drugiemu wirażowi przyjrzał dobrze, mógł zauważyć, że nadal nie był on łukiem, lecz była to już krzywa. Przykro się robi jak teraz równie nieowalne tory widzimy w Lesznie czy Ostrowie, o niektórych brytyjskich nie wspominając, a nam kazano przebudować pośrednio doprowadzając do upadku speedrowera w Tarnowie. Zabawne jest to, że pewien pan biegał przed meczem z aparatem i robił zdjęcia skarżąc się do federacji, a sam teraz nie ma owalu. Jeśli ktoś nie do końca rozumie o czym mówię, niech zajrzy do słownika pojęć matematycznych i przeczyta definicje słów „owal”, „łuk” i „oś symetrii”.
W historii tarnowskiego speedrowera można przeczytać, że początkiem końca tej dyscypliny w Małopolsce było odmówienie wyjazdu juniorów Przystani na finał DMPJ. Jak to się stało, że faworyci do medali, nagle zostają w domach?
– No to właśnie to ten wspomniany przeze mnie wcześniej zgrzyt. Koledzy zachowali się nieodpowiedzialnie i zamiast udziału w finale DMPJ w Maksymilianowie, na który pracowali cały sezon w okręgowych eliminacjach wybrali inne rozgrywki. Może awans do finału przyszedł za łatwo i tego nie docenili? Mistrzostwa Okręgu przeszliśmy jak burza.
Kolejne sezony, czyli lata 2012, 2013 oraz 2014 to już egzystencja tych najbardziej zapalonych, którzy jeszcze resztkami sił próbowali ratować los tej dyscypliny w Tarnowie. W czym tkwił problem tarnowskiego speedrowera, że brakowało „świeżej krwi”?
– Wydaje mi się, że przyczyna tkwi w podejściu do życia młodzieży. Młodsze pokolenia stały się roszczeniowe. Zaangażowanie, pasja i chęć uprawiania sportu zostały zastąpione przez smartfony, gry online, niekoniecznie męskie ciuszki i lans w centrach handlowych. Mocne słowa? Nie, spokojnie. Na potrzeby wywiadu się pohamowałem (śmiech). W rozmowach z kolegami z innych miast potwierdzają się moje spostrzeżenia. Jeśli teraz chłopak przychodzi na speedrower to za niego trzeba wszystko robić. O sprzęt sobie nie zadba. Oczywiście zdarzają się wyjątki odbiegające od tej niechlubnej normy. W Tarnowie od 2008 roku, gdy pojawili się Paweł Ptak, Michał Foltyn i kilku innych, którzy nie zagościli na dłużej w ekipie było jak dobrze pamiętam trzech nowych chłopaków i dwie dziewczyny. Z tej piątki tylko Ewelina Gala została na dłużej, okraszając speedrowerową przygodę brązem w IMP Kobiet. W czasach prosperity Przystani medialnie to bardzo dobrze działało, przecież sam o to dbałem (śmiech), dużo osób w mieście o nas wiedziało, na zawodach pojawiało się sporo ludzi, więc teza o słabej popularności odpada. Śmiało zatem można powiedzieć, że się młodym nie chce. Nieraz oglądałem i rozmawiałem z grupkami chłopaków jeżdżących na dziko u nas na torze. Można było znaleźć perełki, ale zaproszenia do treningów kończyły się na odmowach, a w najlepszych przypadkach na zapewnieniach, że przyjdą i błysku w oku. Później już się nie pokazywali.
Klubowe problemy Przystani zmusiły „Artasa” do opuszczenia Mościc i przeniesienia się na Górny Śląsk (fot. Damian Krzyczman)
Decyzją z dnia 30.03.2015 Stowarzyszenie MUKS Przystań Tarnów zostało wykreślone z ewidencji klubów sportowych prowadzonych przez Prezydenta Miasta Tarnowa. Czy podjęcie tej decyzji było konieczne? Nie mogliście po prostu „przeczekać” jednego sezonu, tak jak zrobili to koledzy w Poczesnej? Fakt, tam akurat poświęcili czas budowie toru, ale u Was można było także coś zaplanować.
– Funkcjonowanie osoby prawnej to koszty. U nas nie było perspektyw, bo za „przeczekanie” można było uznać lata 2012-2014, gdzie dosłownie na siłę utrzymywaliśmy speedrower przy życiu. Z roku na rok było coraz gorzej. Zwłaszcza w drugiej części 2014 roku gdy na dobrą sprawę zostałem ja i Kamil Krawczyk. Reszta z doskoku startowała w meczach nie trenując w ogóle, niektórzy nawet nie posiadali już swojego sprzętu. Trzeba było podjąć tę smutną decyzję, która na pewno utrudnia możliwość powrotu.
CDN.